Kilka dni temu pilot kołującego na start samolotu zauważył kątem oka podejrzany ruch przy ogrodzeniu lotniska, kilkanaście metrów od drogi kołowania. Przekonany, że jest to zwierze które właśnie przeciska się przez płot i zaraz wbiegnie mu pod koła, gwałtownie zatrzymał samolot. Jedna ze stewardes na pokładzie przewróciła się i dotkliwie potłukła.
Wezwane na miejsce służby operacyjne lotniska stwierdziły, że tym co wystraszyło pilota były właśnie resztki chińskiego lampionu, który spadł na ziemię i zaplątał się w siatkę ogrodzenia. Na zdjęciach widać, że pomarańczową powłokę lampionu można pomylić z lisem (a lisy czasami rzeczywiście biegają po lotnisku), a poruszające nią podmuchy wiatru dodatkowo potęgowały ułudę.
Wypuszczanie w powietrze takich lampionów to nowa moda. Do Polski przywędrowała z Chin i Wietnamu i z roku na rok zyskuje u nas coraz większą popularność. Lampiony towarzyszą już świętowaniu Nowego Roku i Walentynek, puszcza się je także przy okazji urodzin, czy ślubów. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę jak wielkim zagrożeniem dla samolotu może być taka zabawka.
Lampiony wykonane są zazwyczaj z cienkiej lecz wytrzymałej bibuły. Ich dolny fragment usztywniony jest drewnianą lub metalową obręczą, do której przylutowany jest stelaż służący za punkt mocowania źródła ognia ogrzewającego powietrze w powłoce. Jeżeli jakikolwiek element takiej konstrukcji dostanie się do pracującego silnika samolotu, skutki mogą być tragiczne. Podobnie może zakończyć się również bezpośrednie zderzenie lampiona z samolotem podchodzącym do lądowania lub startującym. W tej fazie lotu piloci mają minimalne możliwości wykonywania manewrów, a o gwałtownych zmianach kursu lub wysokości nie ma nawet mowy.
Baloniki-zabawki mogą być niebezpieczne również z innego powodu. Ogień, który służy do podgrzewania powietrza w ich wnętrzu, nie jest niczym zabezpieczony i łatwo może spowodować pożar. Lampion, który wystraszył kołującego pilota zaplątał się w część ogrodzenia oddzielającego pole manewrowe lotniska od bazy magazynowej paliwa lotniczego. Aż strach sobie wyobrażać co by się stało, gdyby płonący ognik lampionu spadł bezpośrednio na zbiornik znajdujący się 20 metrów dalej.
Na opakowaniach lampionów producenci umieszczają wprawdzie ostrzeżenia: "Nie pozostawiać zapalonej świecy bez nadzoru" albo "Nigdy nie zostawiać palących się świec bez kontroli", jednak mało kto się tym przejmuje. Zresztą, w jaki sposób płonący ogień miałby być kontrolowany podczas lotu…?
Lampiony wypuszczone w powietrze swobodnie unoszą się z wiatrem i nigdy nie wiadomo, w którym kierunku odlecą. Raz uwolnionych nie sposób już złapać. A latać mogą nawet kilka godzin i w tym czasie przebyć dystans kilku kilometrów osiągając przy tym pułap nawet 800 m. Do lotniska dolatują nawet te wypuszczone z Gocławia na prawym brzegu Wisły oddalonego o ponad 12 km w linii prostej.
Proszę uprzejmie o tym pamiętać i najlepiej w ogóle nie puszczać lampionów w mieście, a już na pewno nie puszczać ich wtedy, kiedy wieje wiatr. Bezpieczniej, a równie fajnie można pobawić się latawcem na sznurku. W końcu to także chiński wynalazek…
Przemysław Przybylski
Rzecznik Prasowy Lotniska Chopina