w

Kilka słów na Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego – Seweryn, Kondrat, Lipowska i Żmuda Trzebiatowska mówią szczerze o swojej samotności…

Coraz częściej samotność powszechnie nazywana jest największą chorobą XXI wieku, gnębiącą społeczeństwo i uwierającą niczym otwarta rana – o tyle trudną do zdefiniowania i uchwycenia w konkretne ramy, że każdy człowiek doświadcza samotności na swój sposób, a na dodatek różnych jej rodzajów. A co na temat samotności mają do powiedzenia osoby, które znamy i cenimy oraz których życie uważnie śledzimy, dostrzegając jedynie jego blichtr? O doświadczaniu samotności mówią: Michał Bajor, Siostra Małgorzata Chmielewska, Agnieszka Kobus-Zawojska, Marek Kondrat, Teresa Lipowska, Krystyna Mazurówna, Katarzyna Miller, Andrzej Seweryn oraz Marta Żmuda Trzebiatowska…

Człowiek jako zwierzę stadne stworzony został przez naturę do tego, aby być z innymi. W ten sposób nie tylko dba o swoje bezpieczeństwo i dobrobyt oraz zadowala inne ewolucyjne instynkty, których zaspokojenie gwarantuje jedynie drugi przedstawiciel tego samego gatunku obok nas, ale również reguluje poziom hormonów w organizmie, między innymi oksytocyny, którą wytwarzamy w największych ilościach w stałej relacji z drugim człowiekiem. Sama obecność nam jednak do szczęścia nie wystarczy. Gdyby było to tak proste, ominąłby nas jeden z największych problemów współczesnego społeczeństwa. Mówiąc o samotności mamy bowiem również na myśli: osamotnienie, wykluczenie, poczucie, że nie możemy liczyć na nikogo innego, ale również i na samych siebie, samotność w tłumie obcych ludzi, ale i w domu rodzinnym. Samotne mogą być matki, uwielbiani aktorzy, gdy schodzą ze sceny, emigranci oraz ludzie, którzy utracili podwaliny całego swojego życia i zmagają się z kryzysem bezdomności czy nałogami. Samotni mogą być również ci, których w ogóle o to nie podejrzewamy…

Samotność, której się boimy

————–

Zawsze o samotności myślałem jak o czymś naturalnym. Mimo że człowiek jest zwierzęciem stadnym i instynktownie zmierza do tego, żeby być w grupie – siłą rzeczy jest mu wtedy po prostu łatwiej przeżyć – to jednak niejako zbudowany jest z samotności. Rodzi się sam, umiera sam i w sumie sam ze sobą pozostaje. Mimo całego sztafażu i obudowy, którą konstruuje w swoim życiu po to, żeby nie być samemu, to jednak jest sam. I ze strachu czy z lęku konstruuje, nieraz mierżące go głęboko, rozwiązania, by samemu nie być. Jest to zadziwiający aspekt w naszej ludzkiej naturze, że człowiek boi się samotności, a z drugiej strony bardzo często się na nią sam skazuje – Marek Kondrat*

*Ta i następne wypowiedzi pochodzą z książki „Tacy sami. Szczerze o samotności”, autorzy: Jolanta Kwaśniewska i Jakub B. Bączek.

————–

Myśli Pani, że w pewnym sensie ludzie wstydzą się samotności, gdy nie chcą się do niej przyznawać? Odsuwają od siebie samą myśl i żyją w zaprzeczeniu? Gdy mówią na przykład, że nie są samotni, bo cały czas mają coś do roboty? 

Może… Ale chyba ich rozumiem. Ja też, póki byłam ciągle zajęta, nie myślałam o tym, że jestem samotna – jeszcze przed pandemią, kiedy i zdrowie było lepsze i więcej było zajęć na co dzień. Natomiast z pozycji ludzi starszych – którzy nie są ani zawodowo do czegoś zobowiązani, ani emocjonalnie za bardzo związani z rodziną i większość czasu spędzają sami, a twierdzą, że nie są samotni – może tak. Może to jest zaprzeczenie dla własnego dobra. To bardzo osobiste odczucie. Inni zaprzeczają i mówią: „Ja nie jestem w ogóle stary”. Ja na przykład ciągle nie mogę uwierzyć w to, że mam już 86 lat… – Teresa Lipowska.

————–

Samotność, którą wybieramy

————–

Byłem kiedyś osobą niesłychanie „towarzyską”. Miałem wszystkie cechy „znanego aktora”. Umiałem być gwoździem programu, człowiekiem nieustająco atrakcyjnym, wesołym… I to w pewnych chwilach wraca, ale już w mniejszej intensywności, tak mi się wydaje. W każdym razie zabiegam o to, żeby nie zakładać tej „gęby” przy różnych okazjach, mimo wyuczonego zawodu, jakim się parałem. Ale oczywiście, jak pojawiają się spotkania towarzyskie, to też mnie czasem ponosi. Nieraz opowiadam jakieś anegdoty. Staram się być dowcipniejszy, niż jestem z natury. Natomiast unikam dzisiaj już takich spotkań, które mają być tylko i wyłącznie ekspozycją mojej nieprawdziwej natury, bo nie przynoszą z mojego punktu widzenia już niczego, co by dobrze wpływało na moje życie. Wolę zatem czas spędzony z książką czy z szachami, w które gram namiętnie, bo ewidentnie prowokują do dobrej jakościowo samotności. – Marek Kondrat.

————–

Ludzie? Tak czy owak, są tylko przechodniami, którzy nas mijają. Czasem zatrzymują się na chwilę, żeby po krótszym lub dłuższym czasie nas opuścić – lub być opuszczonym. A samotność? Jeśli to sprawa wyboru, a nie konieczności – to jest to pełna wolność. Nie żeby ktoś mnie do czegoś zmuszał albo do czegoś nakłaniał na siłę, nie. Ale ja sama, gdy mieszkam z kimkolwiek (mąż, dzieci, nawet koleżanka), mam jakieś niejasne wyrzuty sumienia, gdy np. wolę rybę od kotleta, wolę iść do teatru zamiast zdrowo kłaść się wcześnie spać, słuchać koncertu zamiast oglądać mecz… A teraz często wracam o późnych porach, otwieram kluczem drzwi, widzę ten długi, ciemny korytarz i – bardzo się cieszę! Uczucie pełnej wolności, pełnej niezależności, nieograniczonych możliwości wyboru! Tak, lubię samotność! Choć jestem otoczona liczną rodziną, mam wielu przyjaciół, liczne, serdeczne kontakty zawodowe i towarzyskie, to częściej wybieram samotność. Zresztą, zawsze byłam pewna, że siłę ma się tylko właśnie w samotności, że nie należy opierać się na innych, choćby to byli najlepsi rodzice (ci są zawsze za starzy!), bardzo kochający (w danej chwili) mąż, własne dzieci (prędzej czy później pójdą w siną dal, i dobrze!). Ponieważ z założenia jestem samotnicą, wszystkie moje decyzje mnie osamotniały, ale ponieważ jednocześnie były to akty świadome, nie było to bolesne. – Krystyna Mazurówna

————–

Od wielu lat nie mogę narzekać na samotność, za to na jej brak czasami już tak. Po pierwsze żyjemy zawsze wspólnie, wśród ludzi. Przez nasze domy przewija się mnóstwo osób. Zwykle raczej nie ma chwili czasu na samotność i trzeba wręcz walczyć o to, aby się znalazła, bo przecież jest niezbędna każdemu człowiekowi do życia – chwila samotności, wyluzowania, dla nas też oczywiście chwila modlitwy… Ale tak jak mówię – narzekam raczej na brak samotności, w sensie takim dosłownym, ale i wewnętrznie nigdy nie czuję się samotna, mimo że obcuję z samotnością naszych podopiecznych. Jestem cały czas wśród bliskich mi ludzi, życzliwych, nie czuję się również osamotniona dzięki ciągłej obecności Boga w moim życiu. Dodatkowo żyję przecież z moim niepełnosprawnym synem, a wcześniej wychowałam jeszcze kilkoro przybranych dzieci. Nie mam nawet osobnego pokoju i wcześniej też nie miałam, więc o taką fizyczną samotność zdecydowanie nie jest łatwo. Ale dla mnie nie stanowi to większego problemu. Oczywiście zrezygnowałam z życia rodzinnego, z posiadania męża, własnych dzieci, a te dzieci przybrane… to też nie jest tak, że ja ich szukałam. Po prostu stanęły przede mną któregoś dnia i pojawiło się pytanie: „Co zrobisz, Gosiu? Albo odeślesz do bidula, gdzie byłoby to największe dla nich nieszczęście – bo to były za każdym razem dzieci z problemami – albo też postarasz się być dla nich matką… Ale to nie było tak, że tego macierzyństwa się spodziewałam i oczekiwałam. Wręcz przeciwnie – siostra Małgorzata Chmielewska.

————–

Samotność, z którą (nie) umiemy sobie poradzić

————–

Ale samotność, taka zwykła i codzienna, dotyczy nie tylko ludzi starych, którzy jakby z natury są bardziej na nią skazani – bo nimi już w ogóle nikt się nie interesuje, nikt ich nie potrzebuje w takim sensie, w jakim byli potrzebni wcześniej, czy to w pracy, czy to w relacjach rodzinnych… Jednak mimo wszystko samotność człowieka starego jest bardziej naturalna czy też może lepiej nam znana i oswojona… A dzisiaj mamy do czynienia z samotnością, która jest dramatyczna i która wynika z czegoś zupełnie przeciwległego. Samotność, która nas dopadła, to samotność w tłumie, w tym straszliwym tłumie ludzi, na przeludnionej planecie… I mimo że jesteśmy otoczeni ludźmi, czujemy się samotni, bo poczucie samotności bierze się również z wyobcowania, z poczucia niemożności zbudowania bliskiej relacji, braku życzliwego i bliskiego człowieka obok… – Marek Kondrat.

————–

Wszystkie te rzeczy, które mnie otaczają, to dowody życzliwości innych oraz obecności w moim życiu ludzi – nie tylko tych, którzy już odeszli. Ale samotność dopada człowieka bez względu na to, czy się ma większą rodzinę, czy nie. Zwłaszcza jeżeli jednocześnie wspomina się tych, którzy odeszli. Ja tutaj bardzo często czuję się samotna. Przetrwać te momenty pomagają mi zdjęcia i pamiątki. Tam na stoliku stoją zdjęcia mojej mamy i męża. I kiedy siadam do posiłku, jestem z nimi. 

Byliśmy z mężem małżeństwem 44 lata, a był to bardzo udany związek, i mimo że od jego śmierci minęło już dużo czasu, dalej brakuje mi wspólnej codzienności. Nie mogę się przytulić, nie mogę go wziąć za rękę. Nie mogę zapytać: „Może herbatki, może kawki?”. Myślę zresztą, że wszystkim starszym ludziom tego brakuje. Tym bardziej, im się ma mniej pracy i mniej zdrowia. Ja jeszcze 2–3 lata temu miałam znacznie więcej rzeczy do roboty. W pandemii jakoś tak wszystko zaczęło się rozpadać. Wcześniej mój kalendarz każdego dnia był zapełniony, teraz staram się, aby każdego dnia coś w nim było, aby nie ustawać w ruchu. Chociaż oczywiście i tak musiałam znacząco zmienić sposób funkcjonowania. Jednak mimo wszystko mam pewne dolegliwości, jak to się mówi, wieku dojrzałego i pewne rzeczy już przystopowałam. A to nie pozwala na to, co dla mnie jest najważniejsze – czyli właśnie na ten stały i bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem. Mam jeszcze na szczęście 4–5 dni w serialu na miesiąc. Dziękuję Bogu za tę możliwość, niezależnie od opinii i tego, jak serial się zmieniał na przestrzeni lat; czy ludzie bardziej, czy mniej go oglądają… Jestem 23 lata związana z tą produkcją. Mam w niej bardzo bliskich, serdecznych mi ludzi, więc kiedy zbieram się na plan, czuję się lepiej, dzięki temu, że nasze stosunki są przede wszystkim serdeczne, bardzo ciepłe i komfortowe. – Teresa Lipowska

————–

Samotność, która nas niszczy

————–

Byłam przygotowana na jego śmierć, bo mój mąż chorował trzy lata. Wiedziałam, że to jest nowotwór i że to się skończy na pewno wcześniej czy później, więc wydawało mi się, że wiem, czego mogę się spodziewać. Natomiast jak się to stało, Tak że tę swoją starość trzeba sobie troszeczkę wymyślić i zadbać o to, żeby samotność nie była tak dotkliwa. 98 Tacy sami to nagle stanęłam nad jakąś wyrwą. Wróciłam tu do tego mieszkania i zostałam sama z jego kapciami, ubraniami, książkami… Przez całą jego chorobę starałam się mu towarzyszyć. Oboje też wierzyliśmy, że to na pewno jeszcze potrwa dłużej. Chodziliśmy sobie wszędzie tam, gdzie mogliśmy. Staraliśmy się funkcjonować normalnie, spędzać dobrze czas. Potem, gdy był już mocno chory, cały czas byłam przy nim. Odszedł na moich rękach, to było bardzo bliskie pożegnanie. Natomiast, gdy to się już stało, nagle zobaczyłam przed sobą, no… dół. A potem najbardziej uderzyła mnie ta samotność. Cisza w pustym mieszkaniu… – Teresa Lipowska

————–

Nie można tak samo oceniać sytuacji człowieka, który wybrał życie w pojedynkę, a na przykład starszej kobiety, która straciła męża, dzieci i żyje sama, mając kilka złotych na miesiąc, prawda? Samotność takiej kobiety jest wielkim wyzwaniem dla społeczeństwa… dlatego że w idealnym, zdrowym społeczeństwie jej samotność powinna być niemożliwa. To samotność, która nie wynika z autonomicznego wyboru człowieka, i z taką samotnością powinniśmy walczyć. – Andrzej Seweryn

————–

Samotność, na którą skazujemy się przez brak sympatii dla samego siebie, jest najgorszym możliwym rodzajem samotności. […] Kogo ja mam poza sobą na zawsze i na własność? Nikogo. A mimo to ludzie nie budują relacji nie tylko z innymi, ale przede wszystkim z samym sobą. Nie mają w sobie oparcia, nie mogą na siebie liczyć – bardzo dużo ludzi naprawdę źle o sobie myśli. Nie nawiązują ze sobą ciepłego kontaktu. – Katarzyna Miller

————–

Bardzo długo dochodziłam do tego momentu, w którym teraz jestem, i do takiego poczucia, że wszystko jest ze mną okej. Mam cudowną rodzinę, pracę, którą lubię. Czuję w życiu równowagę, żyję w zgodzie ze sobą. Bardzo mocno ufam samej sobie, polegam na swojej intuicji. Lubię siebie i nie chcę nic w sobie zmieniać. Zaakceptowałam wady, polubiłam kompleksy, które już nie spędzają mi snu z powiek. Wiem, jak przekuć swoje słabości w siłę. To był proces o tyle trudny, że najpierw musiałam stanąć sama przed sobą w prawdzie, odkryć, co mnie boli i z jakiego powodu. Do tego wszystkiego dochodziłam, skazując się na kilka lat samotności… 

Otaczały mnie wtedy tłumy ludzi, bo to był właśnie szczyt mojej popularności, ale tak naprawdę nie było przy mnie nikogo bliskiego – nikogo, komu mogłabym zaufać i zwierzyć się ze swoich problemów. Wtedy zrozumiałam, że coś jest nie tak z tym moim życiem i że pora je uporządkować. Wyruszyłam więc w taką podróż sama ze sobą. Poczułam też, że chciałabym w końcu założyć rodzinę, ale to nie był odpowiedni moment. Wiedziałam, że najpierw muszę popracować ze sobą. Po to, żeby ten potencjalny mężczyzna, którego spotkam i którego uznam za właściwego, do tego, żeby iść razem z nim przez życie, spotkał już taką wersję mnie, która przerobiła swoje traumy, niepowodzenia, różne problemy tożsamościowe – taką uzdrowioną. I bardzo się cieszę, że podjęłam świadomie taką decyzję… Wybrałam samotność i chociaż czasem nie czułam się z tym dobrze, to intuicyjnie wiedziałam jednocześnie, że muszę ten czas przetrwać – być sama, żeby dojść do jakiejś prawdy na swój temat. W związku z tym sama siebie „skazałam” na parę lat takiej prawdziwej, fizycznej samotności – aby ją oswoić, zrozumieć i nie bać się jej, a dzięki temu nauczyć się podejmować na przyszłość dobre decyzje i otaczać się właściwymi ludźmi. Miewałam czasem wrażenie, że ta samotność nigdy się nie skończy. Bywałam przerażona. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że miałam rację – potrzebowałam tego czasu na spotkanie z samą sobą, żeby mogła dokonać się we mnie zmiana myślenia o samej sobie, która zaczęła uzdrawiać moje życie i relacje z ludźmi, aby na tym nowym fundamencie móc budować coś prawdziwego i stabilnego – zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym. Dzięki temu uważam, że stworzyłam solidną relację z moim mężem. Jesteśmy małżeństwem osiem lat i mamy apetyt na więcej, chcemy pisać kolejne rozdziały naszej wspólnej drogi. – Marta Żmuda Trzebiatowska.

————–

Samotność „na wygnaniu”

————–

Samotne początki w nowym miejscu bez rodziny i przyjaciół były dla mnie bardzo trudne. Zwłaszcza te związane z wchodzeniem w nowy świat artystyczny, gdzie przez dłuższy czas byłem całkowicie sam. Szczególnie wtedy, kiedy zacząłem już pracować wyłącznie z artystami francuskimi, a nie z Andrzejem Wajdą, Krysią Zachwatowicz czy Wojtkiem Pszoniakiem, z którymi zacząłem moją zagraniczną drogę aktorską. Dużo minęło czasu, zanim poczuł się Pan tam swojsko? Trochę czasu mi zajęło, aby poczuć się w miarę normalnie, ale działo się to w gruncie rzeczy dość szybko i sprawnie. Swojsko nie poczułem się właściwie nigdy. Do końca mojego pobytu we Francji zawsze czułem pewną granicę tej mojej adaptacji. Ona nie polegała nawet na tym, że Francuzi stawiali mi jakieś bariery, chociaż to naturalnie też miało miejsce. To była bardziej kwestia poczucia wyrwania z mojej własnej historii i kultury do innej rzeczywistości. Czasami, gdy jeździliśmy w tournée, wieczorami po przedstawieniu siadaliśmy całym zespołem do kolacji i do wina. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy etc. Wtedy dostrzegałem moją, można tak to nazwać, samotność wynikającą z tego, że nie miałem podobnych odniesień historycznych, kulturowych, wspólnych przeżyć, wspólnych wydarzeń. I tak słuchałem ich i pewnych rzeczy „nie czułem”. Myślę zresztą, że oni podobnie postrzegali mnie. Mogłem im opowiadać różne rzeczy, ale oni nie zawsze chcieli tego słuchać. Z jakiego powodu na przykład miałyby ich interesować wynurzenia na temat relacji reszty świata i Polski z Rosją… Innego rodzaju bariery znikały na szczęście szybko i regularnie. Kiedy po raz pierwszy, zapomniawszy tekstu na scenie, zacząłem improwizować po francusku, zrozumiałem, że pewne elementy tej samotności właśnie znikają. – Andrzej Seweryn

————–

Gdy mówi się o osobach bezdomnych, najczęściej wspomina się o samotności w obcowaniu z innymi ludźmi, wynikającej z odrzucenia przez społeczeństwo. Bezdomni są zwykle dramatycznie samotni. Dlatego właśnie staramy się, żeby nasze ośrodki to nie były instytucje, tylko coś maksymalnie zbliżonego atmosferą i strukturą do DOMU. To oczywiście nie jest proste, dlatego że ludzie, którzy z nami mieszkają, po pierwsze mają swoją przeszłość, po drugie duża część z nich nigdy domu nie miała, tak naprawdę od dzieciństwa, a niektórzy te domy stracili. Na przykład Święta są bolesnym momentem dla wielu naszych mieszkańców, ale staramy się być jakimkolwiek substytutem domu i rodziny, na ile oczywiście jest to możliwe. Dlatego żyjemy razem i „cerujemy” ich rany, popychamy ich do nawiązywania relacji z innymi. Próbujemy zmotywować, żeby czuli się współodpowiedzialni. – siostra Małgorzata Chmielewska.

————–

Czy stajemy na wielkiej scenie, jesteśmy rodzicami, mamy piękny dom czy też próbujemy znaleźć na świecie własny kąt – wszyscy jesteśmy TACY SAMI…

Czy jest coś, co możemy zrobić RAZEM?

Fragmenty, które przeczytaliście pochodzą w całości z wyjątkowej książki „Tacy sami. Szczerze o samotności”, prezentującej intymne rozmowy między innymi z cytowanymi wyżej osobami. Dochód z jej sprzedaży trafi w całości na konto Fundacji Porozumienie Bez Barier i wspomoże projekt „Oswajanie starości”. Książkę możecie zamówić tutaj:

https://tacysami.com/

Napisane przez mariaaa

PREMIERY EKRANIZACJI POWIEŚCI INGI LINDSTROEM W LISTOPADZIE W ROMANCE TV!

Beksiński we Wrocławiu po raz pierwszy od 30 lat!